sobota, 28 kwietnia 2012

Tajlandia 18.09 - 28.09.2010 - Część 1

Dziś zaczynam cykl kilku wpisów o mojej pierwszej wyprawie do Tajlandii, w czasie której zwiedziłem Bangkok, w którym także zasmakowałem i przeżyłem wiele ciekawych przygód.

Podróż zaczęła się jak zwykle na gdańskim lotnisku, skąd wyruszyłem do Bangkoku, mając przesiadkę we Frankfurcie. Lot do Frankfurtu na pokładzie Embraera LOT'u przebiega szybko i bardzo miło. We Frankfurcie, po wylądowaniu, wyruszam w poszukiwaniu mojego garbatego przyjaciela (jumbo-jeta Boeing 747), którym mam lecieć do Azji. Po kilku chwilach odnalazłem właściwy gate i widzę, jak ładnie pręży się przede mną biały kolos Lufthansy. Chwilę potem miłe panie z obsługi informują, że dziś mamy overbooking i niestety, kilka osób musi zrezygnować z lotu, w zamian za gratyfikację finansową lub po prostu przeniesienie lotu na inny dzień plus bonus finansowy także od Lufthansy. Mi na szczęście udało się wsiąść na pokład i po prawie jedenastu godzinach, zameldowałem się na lotnisku Suvarnabhumi (Złoty Kraj) pod Bangkokiem.

Bangkok przywitał mnie parnotą i ostrym żarem. Lubię gdy jest ciepło, ale po wyjściu z terminalu, od razu oblał mnie pot i poczułem wielki dyskomfort. Niestety klimat południowo-wschodniej Azji nie za bardzo mi sprzyja, ale na szczęście klimatyzowana taksówka szybko zawiozła mnie do hotelu w dzielnicy Chinatown. Wysiadając z taksówki, pojawił się wielki uśmiech na mej buzi. Chinatown, zlokalizowana wokół Yaowarat Road, oczarowała mnie, tak jakby to była miłość od pierwszego wejrzenia. Jest to miejsce pełne ciągłego ruchu aut, gwaru ludzi na ulicy, chodniku, w knajpkach oraz sklepach. Można usłyszeć mieszankę języków chińskiego, tajskiego oraz angielskiego.



Chinatown architektonicznie przypomina chińskie prawdziwe chińskie miasta, z architekturą, która pamięta odległe czasy ubiegłego wieku. O tym, że to jest XXI wiek, przypominają nam wszędobylskie neony, które niestety są wygaszane po północy oraz pełne aut ulice tejże dzielnicy. Można napotkać tu wiele chińskich świątyń, gdzie mieszkańcy oddają się swoim rytuałom. 
 

Dzielnica tętni życiem przez cały dzień, jakkolwiek apogeum życia tutaj przypada na godziny wieczorne i nocne, gdy wszystkie, jak ja to nazywam, chodnikowe restauracje, otwierają swoje podwoja dla miejscowych i turystów. Właściciele i obsługa tychże knajpek rozkłada stoliki i krzesła na chodniku i częściowo na ulicy. Tworzy to cudowny klimat, nie do wyobrażenia dla przeciętnego europejczyka. Knajpki te nie oferują luksusowych warunków posilenia się i myślę, że polski Sanepid wszystkie by w ciągu jednej chwili pozamykał, ale to, co w nich najlepsze, to oczywiście atmosfera i jedzenie. Można posilić się różnymi smakołykami. Menu pełne jest owoców morza (mniam), dań z kurczaka, dań wegetariańskich oraz noodli. Pełno warzyw, świeże soki z różnych owoców, kokosa, tajskie piwo i wszystko za ceny, które oszołamiają swoją ... niskością. Nawet dla przeciętnego Polaka ceny te są śmiesznie niskie. Więc można sobie wyobrazić jak niskie one są choćby dla takiego wszędzie podróżującego Niemca. Dla amatorów kuchni ekstremalnej, w Chinatown także znajdzie się miejsca. W knajpkach tych serwowane są insekty, dania z węży i inne ciekawe dziwactwa. Wszystko także po bardzo rozsądnych cenach. We wszystkich chodnikowych knajpach w Chinatown je się pałeczkami, sztućcami, jeśli się poprosi o nie lub po prostu dłońmi. Do posiłku dostaje się wodę z limonką do oczyszczenia palców z jedzenia, a także dość pokaźną liczbę chusteczek, do wytarcia dłoni, które to miejscowi po wytarciu, rzucają po prostu pod stolik. 

Za dnia, chodniki pustoszeją, ale w błędzie jest ten, kto myśli, że nie da się wtedy nic zjeść na ulicach Chinatown. Cały czas na każdym metrze kwadratowym, możemy napotkać jednoosobowe firmy kulinarne oferujące bardzo tanie noodle, świeże owoce, potrawy z kuraka, świeże, pyszne soki i różnego rodzaju inne smakołyki. Co da się odczuć, to fakt, że mniej ludzi spaceruje wtedy po dzielnicy. 
 


W chińskiej dzielnicy, oprócz typowych, dla Chin budynków, świątyń, możemy także spotkać świątynie buddyjskie, prezentujące typową tajską architekturę sakralną. Jedną z takich świątyń jest Wat Traimit (Świątynia Złotego Buddy). Oblegana codziennie przez miejscowych i turystów.


Chinatown w Bangkoku, słynie także z ogromnej ilości sklepów ze złotem. Tony złota biją swym blaskiem po oczach turystów i zapraszają do wejścia do sklepu i zakupu szlachetnych błyskotek.

Konkludując wpis o chińskiej dzielnicy w Bangkoku, trzeba napisać, że wizyta w tym mieście bez wpadnięcia choćby na chwilę do Chinatown, chyba nie ma sensu. Chinatown, to także obszar Bangkoku z najdroższą ziemią i nieruchomościami. Dla wielu miejscowych to wielki prestiż mieszkać w Chinatown. To także najbardziej tętniące życiem miejsce stolicy Tajlandii, gdzie każdy znajdzie coś dla siebie, począwszy od uciech dla żołądka, poprzez uciechy dla ciała, aż po uciechy dla ducha.