sobota, 11 lutego 2012

Brazylia, Argentyna 22.V - 02.VI.2010 - Część 2

Jako, że kilkanaście dni temu rozpocząłem opisywanie mojej podróży do Brazylii i Argentyny, dziś pora dokończyć dzieło i opisać to, co jeszcze w trakcie tych dni udało mi się zobaczyć i przeżyć.

W ostatnim poście opisałem swoje przeżycia z Kurytyby, miasta, w którym spędziłem większość czasu mojego pobytu w Ameryce Południowej. Jakkolwiek weekend, postanowiłem spędzić zupełnie inaczej, zachciałem zobaczyć coś, co jest poza za tym dużym miastem. Mój wybór padł na wodospady Iguacu i wybrzeże Atlantyku w stanie Parana. W sobotę wypadła wycieczka do Foz do Iguacu, a na niedzielę zaplanowałem wycieczkę do Caioby, by się wykąpać w Atlantyku.

Do Foz do Iguacu, wybrałem się z Kurytyby autobusem, takim coś a'la polskim PKSem, jakkolwiek w znacznie bardziej komfortowych warunkach. Swoją podróż zacząłem na dworcu autobusowym w Kurytybie, gdzie trzeba było kupić bilet na autobus, a sprawa to nie łatwa, gdyż w kasach prawie nikt nie mówi po angielsku, ale się udało. Odjazd mojego autobusu zaplanowany był na godzinę 21.00, by na miejscu być o 7.00 następnego dnia. Tak, tak, podróż do Foz do Iguacu trwa 12 godzin, co wcale nie jest męczące, gdyż autokar jest bardzo komfortowy, siedzenia wygodne, które można do pozycji poziomej rozłożyć, dzięki czemu, można dość wygodnie się przespać. Samej podróży nie pamiętam, gdyż ... właśnie ją przespałem. Punktualnie o 7.00 zawitaliśmy na dworzec autobusowy w Foz do Iguacu, gdzie czekał na nas, wynajęty wcześniej przewodnik, który miał na zawieźć do zapory Itaipu i na wodospady
 
Wyprawę z przewodnikiem zaczęliśmy od zapory Itaipu na Paranie. Itaipu znaczy Ptasi Śpiew. Jest do druga co do wielkości elektrownia wodna na świecie. Znajduje się na Parnie na granicy Brazylii i Paragwaju i jest to wspólne przedsięwzięcie tych właśnie państw. Mój przewodnik wiezie mnie do centrum głównego zapory, gdzie wykupuje się bilet na zwiedzanie zapory, ogląda film o tym, jak zapora powstawała i gdzie wsiada się w specjalne autobusy, które wożą po terenie zapory, zatrzymując się w różnych miejscach, by można było się czegoś napić i porobić fotografie. Na ścianie centrum możemy podziwiać flagi państw, przy flagach liczby osób z danego państwa, które odwiedziły Itaipu. Przy polskiej jeśli dobrze pamiętam, było około 1000. Patrząc na samą elektrownie, robi ona oczywiście ogromne wrażenie i zarazem podoba się i przeraża. Elektrownia zaopatruje Paragwaj w 100% a Brazylię w około 25%. Poniżej widoczna zapora z elektrownią.




Zapora i elektrownia są naprawdę wielkie, na szczycie zapory jest nawet dwujezdniowa szosa, przejeżdżając po której, widzimy po lewej stronie ogromne jezioro na, które powstało na rzece Paranie, po wybudowaniu zapory. Po drogach otaczających zaporę poruszać się mogą tylko pojazdy, które mają do tego zezwolenie, a sama zapora jest dość mocno strzeżona, monitorowana.


Zwiedzanie Itaipu zajęło nam około 2 godzin, po skończonej wycieczce, wsiedliśmy z przewodnikiem do jego wana i ruszyliśmy w stronę wodospadów. Na początek strona argentyńska. Do granicy jest bardzo blisko, na granicy daję paszport, gdzie dość szybko pani przybija pieczątkę. Na granicy także trzeba zajść do kantoru, by wykupić pewną ilość argentyńskich pesos. Po załatwieniu wszystkich formalności ruszyliśmy na wodospady. Zatrzymujemy się przed wejściem do Parque Nacional Iguazu, gdzie kupujemy bilet i idziemy odstać swoje w kolejce do kolejki, która nas zawiezie nad wodospady.
 
 
 
Przy budynku obsługi turystycznej parku, możemy podziwiać mapę wodospadu i już ten widok mówi nam, jakie to oszałamiające widoki nas czekają.
 
 
Wodospady otacza dżungla, w której trafić możemy na żółwie, tarantule, krokodyle i inne bardziej i mniej przyjazne zwierzaki. Idąc w kierunku kaskad wodospadu, których jest ponad 270, słyszymy ogromny huk wody, który daje do myślenia o tym, jaki potężny cud natury zaraz nam się ukaże. Wodospad sam jest naprawdę ogromny, ilość kaskad i wody naprawdę oszołamia. Po stronie argentyńskiej wodospad można dosłownie dotknąć, a co za tym idzie po ułamku sekundy można być zlany wodą jak pod prysznicem, co daje oczywiście całkiem miłe wrażenie.








Zwiedzanie argentyńskiej części zajęło nam około 3 godziny. O dziwo, pogoda była typowo letnia, mimo iże na początku czerwca, w tym regionie trwa późna jesień. Nie chciało się opuszczać tych wodospadów, bo widoki naprawdę piękne, muzyka spływającej i trzaskającej wody bardzo melodyjna. Ale żal jest mniejszy, gdyż wiem, że za chwil parę, będę podobne widoki oglądał po brazylijskiej stronie. Opuszczam więc Argentynę i ruszam znowu do Brazylii. Granicę przekraczam szybko i sprawnie i jadę w kierunku katarakt tych brazylijskich. Dojeżdżając do wodospadów po brazylijskiej stronie, decyduje się coś zjeść w restauracji na powietrzu, która przypomina wyglądem i asortymentem McDonald's, jedzenie w smaku podobne, ale mimo wszystko gasi głód. Ale wracając do wodospadów, to widoki po brazylijskiej stronie też piękne, jakkolwiek, większe wrażenie wywarła na mnie część argentyńska.





Brazylijska część wodospadu oferuje turystom jednak atrakcje, których nie ma w Argentynie, są między innymi wieża widokowa, z której tarasu możemy podziwiać wspaniały widok na wodospad. Jest też także, że tak to nazwę, molo na jednej z kaskad, na które można wejść i przespacerować się po nim. Jednak przed wejściem na te molo, należy zaopatrzyć się w deszczochron, gdyż wody spływające z wyższej kaskady, mogą skutecznie spowodować, że człowiek po kilku sekundach będzie mokry.



Na wieży widokowej kupuję kartki pocztowe i pamiątki dla rodziny i przyjaciół, a także spoglądam na zegarek i widzę, że niestety, trzeba powoli się żegnać z wodospadem Iguacu, a szkoda, bo naprawdę można się w tym miejscu zakochać. Pakujemy się zatem z przewodnikiem do wana i wracamy do Foz do Iguacu. Jadąc do miasta, widzę przez okno panoramę Ciudad del Este, miasta paragwajskiego, do którego, niestety nie dałem rady już zajechać, a w którym podobno jest bardzo przyjemny jarmark, gdzie można kupić tanią elektronikę i sporo pamiątek.


W Foz do Iguacu żegnam się z moim przewodnikiem, dziękując mu za wspaniała wycieczkę i wszelką pomoc. W miejscowym markecie kupuję coś do jedzenia i picia na podróż powrotną do Kurytyby oraz cachacę. Wracam na dworzec autobusowy, gdzie czekam na mój autobus. W holu dość średniej jakości dworca, pełno ludzi czeka na swoje autobusy. Co mnie zastanawia i intryguje, to fakt, że większość tych ludzi ma ze sobą wielkie torby, w których mają, świeżo zakupione, wielkie i kolorowe koce, każdy pokazuje innym towarzyszom podróży swój własny. Nie bardzo wiem, czy to jakaś tradycja, czy może promocja na miejscowym jarmarku, czy w miejscowym markecie, ale ilość tych koców jest równa ilości pasażerów czekających na autobus. Około 20.00 podjeżdża mój autokar, do którego szybko się pakuję, by zająć swoje miejsce i by za 12 godzin ponownie znaleźć się w Kurytybie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz