sobota, 18 lutego 2012

Brazylia, Argentyna 22.V - 02.VI.2010 - Część 3

Około siódmej nad ranem z dworca autobusowego, po powrocie z Foz do Iguacu, odbiera mnie wynajęty kierowca i odwozi do hotelu. Tam umawiamy się za dwie godziny, by wyruszyć w dalszą podróż po stanie Parana. Wykąpawszy się i zjadłszy śniadanie, wsiadłem do auta i ruszyliśmy nad Atlantyk, po drodze zatrzymując się w Antoninie, Morretes i Caiobie.

Jadąc przez stan Parana w kierunku Atlantyku mijałem pięknie, że tak się wyrażę, zadżunglone wzgórza i góry, z których widać było już pierwsze przebłyski wód Oceanu Atlantyckiego.
 

Wśród tych gór, droga była bardzo kręta, wyłożona kamieniami, coś na kształt naszych europejskich kocich łbów. Nawet nie potrafię sobie wyobrazić tego, ile ludzkiej pracy musiało byś włożone w zrobienie tej wielokilometrowej drogi.
 
Pierwszym przystankiem na mojej trasie było bardzo przyjemne miasteczko Antonina. To mała bardzo przyjemne, dość spokojne, kolorowe miejsce nad Atlantykiem. Dzięki takim miejscom możemy poznać prawdziwą Brazylię. Kolorowe domki, stary opustoszały dworzec kolejowy, w którym akurat była wystawa sukien, przyjemne knajpki, przed którymi siedzą mieszkańcy popijając kawę i jedzą owoce morza oraz świeże owoce. W miasteczku akurat odbywa się mecz piłki nożnej. To, jak się dowiedziałem, jakaś czwarta liga stanowa. Stadion, a właściwie boisko, jest małe pozbawione trybun, na bramkach są dziurawe siatki, ale mecz żywy, prawdziwa brazyliana, wokół boiska zgromadzona połowa Antoniny, czuć, że jesteśmy w kraju piłki nożnej.
 

W momencie moich odwiedzin a Antoninie, akurat był odpływ. Z plaży widać było stojąc na suchym dnie łódki rybackie, stare zabudowania i maszyny portowe.




Na plaży dzieci grały w ... no przecież w piłkę nożną. Dziewczynki grały z chłopcami, niektóre dzieci miały buty sportowe, niektóre były boso. Na piasku oczywiście nie było bramek, tylko piach, palmy i wielka swoboda i radość grających. Naprawdę cudowny, niezapomniany widok.
 

 
Nie chciało się opuszczać tej kolorowej i przyjaznej wioski, jakkolwiek trzeba było ruszyć w kierunku następnego przystanku, czyli Morretes. To, podobnie do Antoniny, bardzo spokojne miasteczko, położone w środku dżungli. W trakcie mojego przyjazdu, większość mieszkańców była w kościele, bo akurat była msza. W cały miasteczku, pełno było kramów, na których można było kupić banany w różnej postaci, soki owocowe oraz cachasę i inne ciekawe rzeczy. Na miejscu spotkałem Niemca, który był właścicielem jednego z małych lokalnych hoteli i zapraszał do odwiedzin swojej hotelowej restauracji, celem spróbowania przysmaków kuchni brazylijskiej z niemieckimi akcentami.
 
 
Przez Morretes przepływa bardzo urokliwa rzeka, Nhundiaquara w której akurat ktoś pływał. Niestety, zanim wyjąłem aparat z torby, tajemniczy pływak opuścił koryto rzeki. Nad brzegiem można podziwiać, urokliwe domki ukryte za pniami i gałęziami palm.

 
Jeszcze kilka zerknięć na okolice i ponownie wsiadam w auto i ruszam do Caioby. Czuję lekkie dreszcze, gdyż moim celem jest kapiel w Atlantyku. 
 
Zajeżdżam do Caioby, wita mnie pogoda bardzo pochmurna, temperatura powietrza to jakieś 16-17 stopni Celsjusza. Caioba to bardzo turystyczna miejscowość nadatlantycka. Pełno tu hoteli, pensjonatów, restauracji, pubów i bardzo długa, szeroka, piaszczysta plaża. Większość hoteli i pensjonatów pustych, gdyż początek czerwca, to w stanie Parana jesień, jest dość zimno, jak na warunki brazylijskie, czyli między 15 a 20 stopni Celsjusza, woda w oceanie to około 17 stopni. Co za tym idzie, na plaży bardzo mało ludzi, a w wodach oceanu nikt się nie kąpie.
 
 
Ja sam nie mogłem jednak sobie darować faktu, że będąc w Brazylii, nad oceanem, nie wykąpię się. Szybką zdjąłem z siebie ubrania i wskoczyłem do wody. Wcale nie była taka zimna, jak ją mieszkańcy opisywali, no ale wcale im się nie dziwie, w końcu nigdy nie zamoczyli choćby kciuka w wodach Bałtyku. Kąpiel moja nie trwała długo, ale radość z pluskania się w wodzie wspaniała i niesamowite przeżycie.
 
 
Po kąpieli nadszedł czas na odwiedziny miejscowej restauracji, gdzie zjadłem pyszną rybę i krewetki, które zapiłem miejscowym piwem. Niedziela jednym słowem, bardzo udana i relaksująca. Miejsca, które w tym dniu odwiedziłem zapadły mi bardzo mocno w pamięci i jeśli kiedykolwiek miałbym ponownie pojawić się w Brazylii, to chciałbym właśnie ponownie mieć okazję odwiedzić takie małe, przyjemne, urokliwe miejscowości, które moim skromnym zdaniem są bardziej brazylijskie, niż wielkie aglomeracje, w których każdy z turystów znajdzie wiele wspólnego z tym, co można spotkać w innych zakątkach świata.

2 komentarze:

  1. Bardzo milo czyta sie ta relacje. Swietne foty !

    OdpowiedzUsuń
  2. dziękuję, cieszę się, że się podoba, wkrótce kolejne relacje. Pozdrawiam. Tomek :-)

    OdpowiedzUsuń